Ja z największym smutkiem wspominam piękne czasy podstawówki. Ludzie, jaki ja byłem debil.
Zaczęło się w okolicach 6 klasy (1998 rok). Znajomy przywiózł 4 startery od swojego kuzyna czy wujka czy kogoś tam. Kiedy teraz o tym myślę, to jestem wściekły, bo wiem, jak bardzo na nas zarabiali obydwoje.My byliśmy za mali i za bardzo oddaleni od sklepów by kupować bez ich marży. Ale od początku.
Moja podstawówka byłą najmniejszą szkołą w mieście. Umiejscowiona na małym osiedlu wśród lasu wraz z przedszkolem liczyła sobie 130 dzieciaczków. Moja klasa liczyła 17 osób i była najliczniejsza.
"Dealer" bardzo szybko trafił w gusta. Karty zabrał na lekcję wychowawczą gdy omawialiśmy swoje hobby (ja wtedy przyniosłem książki o II wojnie światowej - fuj). Zaprezentował, wytłumaczył zasady i kolejnego dnia poprosiłem mamę o 30 zł z mojego konta u niej na starter. Ponieważ zakupiłem razem z moim kumplem z bloku, to się zaczęło. Powymienialiśmy się potem, ja w sumie zebrałem 3 nekromutanty i Pilota Trevora i wymiatałem. W międzyczasie raz na tydzień dokupywałem jakieś "hiper mocne" karty jak kawaleria powietrzna i fukido
A po czasie w zamian za referat z historii dostałem 2 merkuriańskie ochydy - oooo jazda. Tłukłem wszystkich w klasie.
Nowy etap zaczął się, gdy dealer i ten jego kuzyn-wujek zaczęli zabierać nas do Katowic, do "sklepu pod dworcem". Wtedy dla mnie to było tak, jak wyjazd za granicę. W sumie zwiedziłem już pół południowej Polski bo miałem hobby jeździć po 100 kilometrów dziennie na rowerze, ale to zawsze były wioski - a w metropolii Katowice inny świat. a w samym sklepie - o masakra. Figurki. Kult, Magic, jakieś dziwne spotkania ludzi, którzy mówili "przebieram się w wilczą skórę i skradam do Grymlafa" - to był szok dla 12 latka z zadupia.
Wyjazdy były co sobotę. Dopiero wtedy dowiedziałem się co to Inkwizycja, Golgotha i dlaczego nie wolno grać kartami na korytarzu klatki schodowej bez protektorów. Wtedy też kupowałem pierwsze boosterki. Pamiętam jak dziś moją minę, gdy w 3 boosterach INQ wyciągnąłem 3 Krzyżowce. Jednego sprzedałem za 50 zł potem w klasie
A talia składała się z 30 wojów, 20 ekwipunków, gęstych mgieł i przepaści
czasami wchodziła jakaś mroczna.
Kolejna zabawa zaczęła się, gdy po raz pierwszy zapisałem się z tym moim badziewiem na turniej. Dostałem sromotne baty w tych Katowicach, ale pewien bardzo miły Kamil postanowił mi wtedy wyjaśnić na czym polega ta gra tak dokładnie. Nie nie chodzi o to kto ma mocniejszych wojów ale kto jak ich poustawia. Dla mnie to byłą herezja, bo w klasie graliśmy tak, że jak wprowadzałem zdobytego w bojach Keitoku to były walkowery
Pół wakacji poświęciłem na składanie i kupowanie kolejnych moim zdaniem przydatnych kart. Coś się z tego nawet ułożyło. Opcję "zupa" zmieniłem na Mishimę układając pierwszą talię opartą na Gejtoku i Szogunach. W Katowicach ludzie zaczęli mi dzięki temu mówić "cześć"
natomiast na osiedlu nikt nie chciał ze mną grać, bo mówili, że jak mam moce ki i sojusz, to oszukuję (PS. w tamtych czasach na 30 osób prawie 20 grało legionem). Nawet gdy zmieniłem talie na imperial to też podobno oszukiwałem.
Na osiedlu pojawiły się juz tylko 2 talie. Z czasem więc graliśmy tak, że przegranny oddaje 10 kart. Szybko uzyskałem prawie 400. A było to coś, bo miałem tylko 1 podaj dalej i 1 miscomunication
A skończyło się tym, że nie było z kim grać już.
W liceum chciałem zainteresować nowych kumpli. Ale jakoś bez efektów. Wtedy pojawiły się komputery i alkohol - a to były już stanowczo za duże wydatki by kontynuować wydawanie ciężkiej kasy na karty.
Same zaś karty znalazłem przy przeprowadzce, AD 2008. I na nowo postanowiłem robić im PR. Skończyło się tym, że zrobiliśmy se w Zabrzu turniej.
A tak na koniec. Kilka ciekawszych wymian i cen, jakie były moim udziałem:
In plus:
- Super silna gęsta mgła przerywająca walkę zmieniona za wieczne przekleństwo i kolka mrocznych harmonii, w tym sen i całun
- Samuraj z super Mishimy za drogiego snajpera z niepotrzebnego nikomu Capitolu
- Krzyżowiec sprzedałem za 50 zł
In minus:
- Keitoku za 20 zł
- Renegat za 10 zł
- Sojusz Mishimy kupiony za 50 zł :/ no ale pierwszy na osiedlu miałem jakikolwiek sojusz.
Najbardziej in minus była kradzież pudełka z kartami z plecaka podczas podróży pociągiem na trasie Gliwice - Racibórz w 2001 roku. To ostatecznie zabrało mi zapał. Na szczęście była to tylko mała część kart, które zabrałem by edukować znajomych z wioski co to Doom Trooper.