Pozostałe > Ziemia Niczyja

Wspomnienia - czyli wszystko co kiedys bylo

<< < (7/8) > >>

Roboraczek:
jak wprowadzałem zdobytego w bojach Keitoku to były walkowery Chichot

ubawiłem się...

madrav:
Tak z nudów w pracy przeglądam jakieś stare tematy i pomyślałem, że tu napiszę, bo mam rześką historię!

Moi starsi koledzy z czasów podstawówki grali w DT "na poważnie", a ja z innymi młodszymi dostawaliśmy od nich karty typu hatamoto w prezencie - czyli wszelkie badziewie, którego oni nie potrzebowali. I w ten sposób składaliśmy nasze hardcorowe talie bez kupowania boosterów.

Sytuacje, które utkwiły mi w pamięci:

> jeden z nas miał Etolies Mortant i żaden z nas nie potrafił jej zabić, bo nikt nie miał możliwości ulepienia walki wręcz lub strzeleckiej do poziomu "6". - ale to był bardzo wczesny początek

> nikt z nas nie przeczytał instrukcji i graliśmy totalnie na pałę, na zasadzie tego co podpatrzyliśmy u innych - np. zasada była taka, że po walce strzeleckiej zawsze się otrzymuje ranę (nie mam pojęcia skąd to się nam wzięło)

> z czasem zaczęło dochodzi kart, pamiętam, że w pierwszym boosterze jaki kupiłem dostałem Duranda i dosłownie oniemiałem. Oniemiałem do tego stopnia, że wymieniłem go u jednego ze "starszych" na Zenitańskiego Mordercę Dusz + Vassht (niezły deal, nieprawdaż?)

> wielki wygarniacz bauhausu dołączaliśmy do wojowników (to, że ekwipunek może sobie sam stać w szwadronie po prostu przechodziło nasze pojęcie)

> gdy pojawiały się talie tematyczne, dużo osób decydowało się na bractwo, ze względu na dopalanie go sztuką typu błyskawica czy coś w tym stylu - przez to totalnie blokowało grę, gdy 3 graczy grało bractwem i żaden na mortyfikatorach, tylko wszyscy jakies archanioły, inkwizytorzy itp. Uzgadnialiśmy zatem, że każdy każdego może lać i tyle.

> gdy ktoś miał apostoła, to chronił go on przed wjazdem w puchę

> czasem graliśmy, że w puchę można wjechać tylko graczowi po prawej

> największy obiekt pożądania wtedy nas wszystkich: zamówienie

> wszystkie karty mieliśmy do 5 sztuk w talii i nie było kart zakazanych :D

pretorianstalker:
Ja początkowo grałem taliami składającymi się z 4 boosterów. Gra toczyła się z sensem dopóki przeciwnik nie wystawił Trevora, którego pokonać mógł tylko mój promocyjny Nicholai z Eksplozją ;)

Kapitan Shinobi:
Moja przygoda z DT zaczęła się w podstawówce, coś koło 6-7 klasy (były jeszcze 8 klasowe).
Kolega przyniósł jakieś karty, no i zaczęliśmy grać. Z tym, że bez dostępu do instrukcji byliśmy skazani na jego ustalenia, a to oznaczało dwie rzeczy:
1) zawsze wygrywał, bo tak sobie ustawiał zasady (w jednej z pierwszych partii podołączał kilka zaklęć bojowych Sztuki do Et Mortant, i tak wisiała sobie z tym na stole, nie do ruszenia)
2) jeżeli zaczęło mu źle iść, patrz punkt pierwszy.

Potem pojawiły się dodatki i coraz mocniejsze karty (pamiętam jak negocjowałem wymianę Cyt Algerotha za jego BWO4200 - nie udało się ;)). No i te epickie pojedynki Shinobi VS INQ Simon.

Pamiętam też jak ktoś rzucił hasło że w Gliwicach jest sklep z kartami. Nastukaliśmy trochę kieszonkowego i wyprawa w 3 czy 4.

W DT zakochałem się bez pamięci - ach te obrazki (zawsze chciałem być Hatamoto), fikuśne sprzęty, czary, klimat Legionu. No i panny - Walkiria, Kultystka Ilian, Pam, Val. 

Choć z perspektywy czasu myślę, że gdyby kolega przyniósł np. MTG, to być może to byłaby moja "ukochana" gra.
DT był po prostu pierwszy, no i miał jedną niepodważalną zaletę - język polski.
 
Raz ekspedientka w empiku zapytała mnie czy to nałóg. Nie wiedziałem co powiedzieć, a Po Namyśle obstawiam że tak. Robiłem to samo co typowy nałogowiec - zbierałem kasę, rezygnując z innych rzeczy, wyprawiałem się do odległych miejsc nie bacząc na trudności, no i kupowałem.
Od początku byłem bardziej kolekcjonerem niż graczem. Samo rozpakowywanie boosterków dawało mi ogromną frajdę.

No i nie mieliśmy dostępu do angielskich kart, więc po pierwsze graliśmy jak umieliśmy  ;), a po drugie taki np Demnogonis rządził - odrzucał każdego ŻZ w dowolnej chwili, tylko za PA. Jak go wystawiałem, to w zasadzie było po partii. Po prostu tekst PL na karcie to była "prawda objawiona" i nikt z tym nie polemizował.

Kilka razy przeżyłem coś, co nazwałbym ciężkim szokiem, np. jak zobaczyłem pełny obrazek Behemota.
Na karcie jest tylko jego gęba właściwie, po cechach też wnioskowałem że to taki przerośnięty Nekromutant, a tu bach - monstrum o wysokości kilkupiętrowego budynku.

Nie najlepiej wspominam pierwsze Paradise Losty. Zasady przychodziły dość losowo ;), niewiele z nich kumałem, a same karty bywały jeszcze bardziej niejasne. No i z całego Dark Edenu, z tego bogactwa, wykroili tylko coś ze 120 kart. Zawód po całości. Ąż się prosiło żeby zrobić drugą Inkwizycję, tak ze 180 - 200. 

Ostatni raz grałem w liceum (coś na początku lat 2000), na długiej przerwie między lekcjami, mecz rewanżowy za łomot spuszczony mojej Mishimie przez Saperów z McCraiga. 1:1  8)
 

Lord Nozaki:
Wróciłem.  :D
Lata, wieki to dobre określenie.
Odzyskalem kontrolę nad mailem  :P
Fajnie widzieć, że żyjecie.

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

[*] Poprzednia strona

Idź do wersji pełnej